Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Drahus Administrator
|
Wysłany:
Wto 17:49, 04 Gru 2007 |
|
|

Dołączył: 10 Maj 2007
Posty: 279 Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/8
Skąd: Gdynia z Sea Towers! Płeć: Mężczyzna
|
W 1939 r. z polskim wojskiem walczył pod Bzurą, potem, służąc w niemieckim Wehrmachcie, kładł miny pod Leningradem, a z armią Andersa wyzwalał Bolonię
Leon Wiczliński urodził się w1911 r. we wsi Kaczek koło Bratiana w 12-osobowej rodzinie gajowego i mieszkał tam do wybuchu wojny w 1939 r. Od 1946 r. żyje w Iławie, w sąsiednim powiecie. Jednak w przypadku pana Leona droga z Kaczka do Iławy wiodła przez całą wschodnią i zachodnią Europę.
Tuż przed wybuchem II wojny światowej wziął ślub z narzeczoną Marią. We wrześniu 1939 roku został wcielony do 67. Pułku Piechoty w Brodnicy. Konwojował sprzęt chemiczny do Warszawy, ale podczas walk nad Bzurą dostał się do niewoli niemieckiej.
Opowiada: "Niemcy umieścili nas w budynku szkoły w Kutnie, potem wywieźli do stalagu. Po jakimś czasie, gdy wyniuchali, że pochodzę ze wsi, która dawniej należała do Niemiec, posłali mnie jako landarbeitera na roboty do bauera w Dittmarch koło granicy z Danią. To był już listopad 1939 roku.
W Dittmarch robiłem do kwietnia 40 roku. Źle tam mi nie było, bauer chociaż pędził do roboty, to jednak jeść też dobrze dawał. W kwietniu '40 roku zostałem zawieziony do majątku Gut Drielbt w Szlezwik-Holsztyn. Tam pracowałem aż do 1943 roku, gdy dostałem list od żony. Maria pisała, że Niemcy chcą ją i naszą córkę Irenę wywieźć do obozu koncentracyjnego. Żeby ich ratować, zgodziłem się podpisać listę i wstąpiłem do Wehrmachtu. Niemcy tłumaczyli mi, że taki jest mój obowiązek, gdyż urodziłem się jako poddany niemiecki.
Służbę w Wehrmachcie rozpocząłem w Hamburgu w 20 batalionie pionierów 245. Dywizji Piechoty. Poskarżyłem się dowódcy plutonu, że od wybuchu wojny nie widziałem się z żoną. Dostałem zaraz przepustkę i bilet na drogę do Lubawy. Gdy po przepustce wróciłem do Hamburga, okazało się, że mojego batalionu już tam nie ma. Wcielili mnie więc do kompanii saperów, z którą pojechałem zdobywać Leningrad. Budowaliśmy umocnienia i minowaliśmy drogi. Aż najpierw mnie trafiła ruska kula w ramię, a potem odłamek granatu. Nieprzytomnego wywieźli mnie najpierw do Rygi, stamtąd okrętem do Gdańska, a z Gdańska do szpitala w Ingelheim. Tam zrobili mi operację, po której zostałem skierowany na dalsze leczenie do dzisiejszej Iławy.
Leżałem tam jak wielu innych poharatańców i nikt się mną nie przejmował, aż do czasu, gdy do Iławy przysłali z dowództwa mojej 245. Dywizji od generała Frankewicha medale za wojnę i rany pod Leningradem: Krzyż Żelazny drugiej klasy i dwie inne odznaki bojowe: Sturmabzeige i Nachkampf Spange. Zaraz zacząłem być dla lekarzy bohaterem, postawili mi koniak, wyprawili ucztę, no i wreszcie udało im się wyjąć kulę, co cały czas mi tkwiła w plecach.
Jak mnie wreszcie wyleczyli, był 1944 rok. Z listu od żony wiedziałem, że zaraz miała rodzić. Pojechać jednak do niej mi nie pozwolili, bo wysyłali nas na front zachodni. Pod koniec kwietnia, w urodziny Hitlera, czarny amerykański żołnierz wziął mnie do niewoli. Amerykanie okrążyli nas w lesie niedaleko Halbrong. Ukryłem medale w kieszeniach, razem z kumplem z Gdańska rzuciliśmy broń w krzaki i wyszliśmy z podniesionymi do góry rękami. Amerykanie obszukali nas, wyrzucili mi z kieszeni medale, załadowali na ciężarówkę i zawieźli do Halberg. Tam zgromadzili na placu i kazali wystąpić cudzoziemcom służącym w Wehrmachcie.
Zaproponowano nam służbę w II Korpusie gen. Andersa i statkiem popłynęliśmy do południowych Włoch. Przez cały 1945 rok służyłem w V Kresowej Dywizji Saperów, która wyzwalała Włochy i zdobywała Faenzę i Bolonię. Na koniec załadowali nas na statek i popłynąłem do Anglii. Tam mogłem zostać, proponowali pracę, naukę języka, mieszkanie. Ludzie mówili, że cała Polska jest w rękach bolszewików i Ruscy Polaków wywożą na Sybir, ale żona napisała, że czeka w Lubawie z córką i synem. Chociaż bałem się Sybiru, postanowiłem, że wracam do Polski".
3 czerwca 1946 r. Leon Wiczliński był już w kraju. Za pracą wyjechał z Lubawy do Iławy, gdzie pracował jako wartownik przy magazynach w byłych koszarach niemieckich. Dostał mieszkanie, w którym żyje do dziś.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Post został pochwalony 0 razy |
|
 |
|
 |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|